Ocknąłem się dopiero gdy poczułem silne uderzenie w głowę. Otwarłem oczy, a nie zobaczywszy nic prócz nieprzebitej ciemności mój oddech przyspieszył. Gdzieś pod sobą usłyszałem głośne szczęknięcie metalowych zawiasów i poczułem jak zimna podłoga nagle zaczyna poruszać się w górę z zawrotną prędkością. W głowie poczułem zamęt, a strach sparaliżował moje ciało ograniczając ruchy. Domyśliłem się, że pomieszczenie, w którym się jakimś cudem znalazłem musiało mieć jakiekolwiek ściany i powoli odpełzłem w prawo. Trzęsło mną jak workiem ziemniaków, które chyba gdzieś po drodze wymacałem, a przeraźliwe stęknięcia maszynerii wcale nie dodawały mi poczucia bezpieczeństwa. Miałem wrażenie, że tonę w ciemności, a metalowe pudło to zwalnia to znów przyspiesza, pędząc w górę. Serce tłukło mi się o żebra niemal sprawiając mi ból, mimo to dalej czołgałem się do ściany. Kiedy w końcu moje palce odnalazły chłodny metal natychmiast ruszyłem do narożnika. Spróbowałem wstać i zrobić kilka kroków, ale nie było to łatwe, bo prawie niemożliwym było utrzymanie równowagi i co chwilę padałem na ziemię. W końcu dałem sobie spokój i resztę odległości pokonałem na czworakach. W kącie podciągnąłem kolana pod brodę obejmując je rękami i zacisnąłem powieki. Jakby to miało dać jakikolwiek inny efekt niż ciemność. Starałem się oddychać głęboko, miarowo. Ile czasu już tak siedziałem? Dwadzieścia minut? Godzinę? Straciłem poczucie czasu i zacząłem panikować. Cholera, wie dokąd mnie to coś wiezie. Poczucie beznadziei było niemalże nie do zniesienia. Nagle w pewnym momencie winda gwałtownie się zatrzymała, podrzucając mnie i całą zawartość, którą wiozła w górę. Krzyknąłem, nie czując na sekundę grawitacji, ale zaraz potem spadłem na tyłek. Jęknąłem, rozcierając sobie obolałą kość ogonową i rozejrzałem się wokół. Z ulgą stwierdziłem, że zrobiło się tam nieco jaśniej przez wpadające szczelinami blade promyki światła. Przerzuciłem wzrok na podłogę i dostrzegłem tam żywność, materiały budowlane i inne rzeczy. Moją galopadę myśli, które nie chciały dać mi spokoju, przerwały szmery... Rozmów? Wsłuchałem się bardziej. Na dźwięk spadających stóp na klapę pudła podskoczyłem gwałtownie. Męski głos zawołał, by ktoś pomógł mu z otwarciem i znów rozległy się tupoty zeskakujących ludzi. Szczęk metalu i jęk zawiasów towarzyszyły rozwarciu klapy. Ostre światło wpadło do środka, rozpraszając na dobre ciemności. Musiałem zmrużyć oczy by móc cokolwiek zobaczyć. Ktoś zeskoczył do środka. Moje oczy nadal nie przyzwyczaiły się do jasności dnia i jedyne co byłem w stanie na razie stwierdzić to, to że przede mną stała właśnie dziewczyna.
- Siemka sztamaku, miło mi cię poznać - uśmiechnęła się, podając mi dłoń. - Witaj w Strefie.
Wyczułem w tym wyrazie wielką literę. Strefa? Spróbowałem sięgnąć wstecz i przypomnieć sobie jakiekolwiek informacje na temat tej całej Strefy, ale z lekkim szokiem zdałem sobie sprawę, że moja głowa jest pusta. Czułem się jakbym jeszcze wczoraj posiadał tę informację, a ktoś za pomocą magicznej różdżki wykasował ją bezpowrotnie. Zmieszanie jakie czułem na pewno musiało odbić się na mojej twarzy.
- Niech zgadnę. Nic nie pamiętasz? - cofnęła dłoń, kładąc ją następnie na swoje biodro. Wciąż patrzyła na mnie z góry. - To normalne. Wszyscy tak mieli kiedy przywiozło ich Pudło.
Zamrugałem oczami. Brunetka zdecydowanie kogoś mi przypominała. Znałem to nie znoszące sprzeciwu spojrzenie burzowych oczu, ale za Chiny nie wiedziałem skąd.
- Ruszysz się, czy będziesz tak siedział? - dziewczyna ponownie się odezwała, a reszta zgromadzonych ludzi zabrała się do rozładowywania towarów z windy.
Wstałem, podpierając się z tyłu o ścianę Pudła.
- Imię jakieś masz? - brunetka zadała te pytanie z wyczuwalnym znudzeniem w głosie.
- Alexander. - powiedziałem ochrypłym głosem i zaraz potem odchrząknąłem. - A ty jesteś...
- Robin. - nie dała mi nawet skończyć pytania.
Oboje wyszliśmy z tego okropnego Pudła na właściwy poziom. Uderzył we mnie ogrom tego miejsca. Zewsząd otaczały nas olbrzymie mury, porośnięte pnączami bluszczu. Rozglądałem się gorączkowo wokół. Nie ukrywam, Strefa zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Południowo-zachodni róg kwadratowej przestrzeni porastał mały las, dalej na północ znajdowała się chyba jakaś prowizoryczna farma. Z południowo-wschodniej strony docierało do mnie muczenie krów oraz inne odgłosy zwierząt, a na prawo dostrzegłem drewniane chaty, w których najpewniej spali ci ludzie. Nie uszło też mojej uwadze to, że większość osób tutaj była w podobnym przedziale wiekowym. Żadnych noworodków ani staruszków.
Kiedy ja się rozglądałem na wszystkie strony Robin zdążyła odejść ode mnie już jakieś dobre sześć metrów. Nie wiedząc co mam ze sobą teraz zrobić, uznałem za sensowne podążyć za dziewczyną. Podbiegłem do niej.
- Czekaj. - powiedziałem, doganiając brunetkę. - Nic więcej mi nie powiesz? Co to za pikolone miejsce? Po kij wam te wielkie mury, skoro z każdej strony jest w nich przerwa?
Najwyraźniej moja lawina pytań nie zrobiła na Robin większego wrażenia.
- Zawrzyj łaskawie twarzostan. - odparła niemal warknięciem.
- Co mam zawrzeć? - zapytałem. Czy ona właśnie użyła słowa twarzostan? Nigdy nie słyszałem takiego wyrażenia.
Robin przewróciła tylko oczami i westchnęła głęboko. Odwróciła się na pięcie i już zamierzała odejść, ale złapałem ją za ramię tym samym ją zatrzymując. Posłała mi ostrzegawcze spojrzenie spod przymrużonych powiek i strzepnęła moją dłoń ze swojego ramienia.
Virginia? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz